Podróż do Chin to prawdziwe wyzwanie.
Już pierwszego dnia pobytu, ja (podróżnik doskonały jak sądziłam od zawsze) spędziłam pół godziny płacząc przytłoczona każdym nowo napotkanym aspektem kultury chińskiej. “Jak to? Mam tu zostać jeszcze miesiąc?”
Lubisz wyzwania? Czytaj dalej.
- Chińczycy zapuszczają jeden dłuższy paznokieć. Po co? Żeby wygodniej było dłubać w nosie. Nie wierzyłam, ale się przekonałam.
- Facebook w całych Chinach jest zablokowany. Podobnie jak Twitter i reszta „niechińskich” serwisów społecznościowych i stron. Organy państwowe w Chinach kontrolują ruch i dostępność treści w sieci poprzez współpracę z lokalnymi dostawcami Internetu. Dlaczego? Nie chcę szukać przyczyn, to nie moja bajka. Ważne, że blokadę udało się nam ominąć ściągając kilka programów VPN.
- W Chinach nie istnieją widelce i noże. Przed wyjazdem się przygotowałam i zabrałam plastikowe. I chodź czasem udaje się zdobyć łyżkę do ryżu po dwóch tygodniach pobytu nie miałam już wyboru (pogubiłam wszystkie swoje sztućce). Techniką „ważne, żeby trafiło do buzi, nie ważne jak źle będzie to wyglądać” zjadłam swój pierwszy posiłek za pomocą pałeczek.
- Mało kto zna tam angielski. Po tygodniu trafiliśmy na pierwszą Chinkę, która zapisała dla mnie po chińsku “zupa z kurczakiem”. Ta nadzieja, że może w końcu nie będę głodna… Przez tydzień jedliśmy ryż – jedyny bezpieczny posiłek. Nie było chleba, nie było sera, a tego, co było dostępne, nie umiem nazwać.
- Otwarta buzia (ciągle), mlaskanie, siorpanie, pierdzenie, charchanie, spluwanie (w autobusie) jest na porządku dziennym. Tak, jak oglądanie filmów w pociągu, kiedy wszyscy chcą spać. Mają słuchawki, ale nie korzystają. W ten sposób na siłę obejrzałam kilka odcinków jakiejś chińskiej “Gry o tron”.
- Chińczycy gromkim śmiechem reagowali na każde nasze słowo, przez co czułam się wyśmiana jak nigdy. Etap drugi to fotka z „białasem” (mówię o nas) – obowiązkowa.
- “Czy możesz wezwać dla mnie taksówkę?” pytam po angielsku panią recepcjonistkę wychodząc z hotelu. “Sorry, but no”.
- Pani, o której mowa powyżej przynajmniej się przed nami nie schowała. W większości restauracji nikt nie chciał od nas przyjąć zamówienia. Czemu? Ach ta trema przed używaniem angielskiego…
- Każdy region ma swojego “top robaka”. Przeszliśmy przez dziwne latające robaki, potem ogromne pająki, kończąc na karaluchach w łożku. Jeden z tych latających zaatakował mnie już w pierwszej taksówce. Musieliśmy się zatrzymać, aby go ze mnie zdjąć. Z tak głośno panikującą osobą na pokładzie nie dało się dłużej jechać.
- W Pekinie i okolicach smog nie dopuszczał ani jednego promienia słońca, ani przez jeden dzień, ani przez godzinę, ani przez minutę. Smog był tak gęsty, że nie widać nawet budynków w najbliższej okolicy. Wychodząc na ulice, większość mieszkańców nakłada na twarz maskę.

Fotka z nami – obowiązkowa
Jak widzisz różnice kulturowe i duża bariera językowa sprawiają, że podróż do Chin to niezapomniana przygoda. Tym bardziej, jeśli lubisz tak napięty grafik, jak ja.
MUR CHIŃSKI W MUTIANYU
Kilka godzin po przylocie do Pekinu i za pomocą czterech różnych środków transportu dotarliśmy w końcu do Mutianyu, jednej z miejscowości, w których znajduje się wejście na Wielki Mur Chiński.
Czemu nie wzięliśmy taksówki? Bo nie lubimy chodzić na łatwiznę! No i kosztowała by ponad 500 zł 😉 Na łatwiznę poszliśmy za to w kwestii hotelu i zarezerwowaliśmy ten najbliżej wielkiego muru. Przynajmniej tak nam się wydawało, bo szukaliśmy go następne kilka godzin.
Nikt nie wiedział gdzie jest, a co za tym idzie, jam tam trafić. Nikt też nie pomyślał, że do wielkiego muru przyjeżdzają ludzie z całego świata i można by powiesić nad wejściem do hotelu baner z jego nazwą. Takie ułatwienia nie wchodzą w grę, nie w Chinach.
Koło znalezionego przypadkiem hotelu odkryliśmy restaurację. Jedzenie jest dla nas najważniejsze, to nie ulega wątpliwości więc od razu zamówiliśmy po 3 dania – jedyne, które wyglądały na jadalne biorąc pod uwagę, to co było w menu. Wyglądały… ale jadalne nie były. Oczywiście oprócz ryżu – ten akurat tam był ok. Stwierdzając wyżej, że ryż to jedyny bezpieczny posiłek w Chinach zapomniałam wspomnieć, że nim również da się zatruć, co nam się udało kilka razy w czasie całej miesięcznej podróży. W Chinach nie ma bezpiecznych posiłków 😉
No dobra, ale wracając do muru – dotarliśmy tuż przed zachodem słońca, jako jedni z ostatnich zwiedzających. Mur jest piękny. Tzn. mur sam w sobie jest normalnym murem, ale za to widoki są przepiękne. Było magicznie, romantycznie, zachwycająco.
STARE HUTONGI PEKINU
Pamiętaj, jeśli chcesz zobaczyć Wielki Mur Chiński to nie rezerwuj noclegu przy murze. Śpij w Pekinie. Każdy hotel organizuje wycieczki pod mur (to około 70 km) i jest to o wiele łatwiejsze, niż nasza samodzielna opcja.
Po wspólnej nocy z robakami w łóżku wracamy do Pekinu. Filip nagle pyta: „Czemu to powietrze tutaj jest takie dziwne?”. Skojarzyłam fakty: „Wiesz co, bo ten słynny smog to chyba właśnie w Pekinie jest”. To była pierwsza z serii naszych inteligentnych rozmów i pierwsze miejsce, w którym tak ciężko było oddychać.
W Pekinie chcieliśmy zobaczyć wiele. Ambitne plany przewidywały Świątynię Niebios, Zakazane Miasto i jego ogrody, Plac Tiananmen, Park Węglowego Wzgórza i wiele innych.

“Przejście dla pieszych”
Zależało mi też na prawdziwych chińskich Hutongach – małych wąskich uliczkach starego Pekinu, których często nie ma nawet na mapach. Hutongi to zupełnie inny świat. Małe domki, często bez drzwi i toalet (można poznać po tym, co znajduje się pod nogami), w których panują niezbyt urocze warunki. Brudne uliczki pełne nagromadzonych gratów. Hutongi to prawdziwe życie chińczyków, tajemnicza atmosfera, zapomniany labirynt. Labirynt, w którym zgubiliśmy się na kilka godzin i zastał nas zmrok.
JASKINIE DZIESIĘCIU TYSIĘCY BUDDÓW W LONGMEN
Obcokrajowcy z wizą turystyczną, nie mogą sami prowadzić samochodu w Chinach, ani ubiegać się o chińskie prawo jazdy. Jako środek transportu wybraliśmy pociągi i był na prawdę dobry wybór. Siatka połączeń kolejowych w Chinach wschodnich jest bardzo dobrze rozwinięta, dzięki czemu byliśmy w stanie przejechać ponad 800 km w 3 godziny.
Dotarliśmy do Longmen – miejscowość znana ze świątyni wykutej w wapiennych skałach – jednej z najsłynniejszych atrakcji w całych Chinach.
Najsłynniejszej do tego stopnia, że każda chińska taksówka była w środku (w kilku miejscach) oklejona reklamą tego miejsca. Myślę sobie: „Będzie łatwo wytłumaczyć dokąd chcemy jechać. Wystarczy pokazać palcem naklejkę na szybie taksówki.”
Więc wsiadamy, pokazujemy, gdzie chcemy jechać, pytamy 4 razy, czy pan taksówkarz zrozumiał, on potwierdza, rusza i… zawozi nas do centrum handlowego!
Ale nie po drodze do świątyni i nie jako przystanek. Po prostu nas wysadza na środku ulicy i każe sobie zapłacić… Za trzecim razem, z trzecim z kolei panem taksówkarzem (drugi też nie dał rady) dotarliśmy na miejsce 😉
Okolica jest niezwykle malownicza tym bardziej, że jaskinie i klasztor położone są na dwóch brzegach rzeki Yi. Przejście całego terenu zajmuje kilka godzin i jest jak najbardziej warte poświęcenia czasu.
Na ścianach jaskiń znajdują się tysiące małych figurek Buddy – prawdziwe arcydzieło. Jak się okazuje nie tylko to arcydzieło było warte zobaczenia i uwieczniania na fotce. Byliśmy jedynymi obcokrajowcami w okolicy – absolutnie rzadko spotykanym fenomenem.
TAJEMNICA MNICHÓW Z SHAOLIN
Dojazd z Luoyang do kompleksu Shaolin (60 km) to istna tortura. Nie ma czym tam dojechać, bo najpierw trzeba by dojechać do miejsca, z którego odjeżdżają autobusy. A żeby dojechać do takiego miejsca trzeba znaleźć kogoś, kto zrozumie, o jakie miejsce chodzi (cały czas mówię o dworcu). A jak nie ma czym to trzeba wziąć taksówkę. A jak trzeba wziąć taksówkę to zaczynają się problemy.
Pół godziny tłumaczenia dokąd chcemy jechać zamienia się w targowanie ceny. Udało się przetłumaczyć panu, że chcemy, aby włączył taksometr! Wygraliśmy ten przejazd! Nie, jednak nie – taksometr liczył potrójną stawkę. Jednak przegraliśmy to 60 km.
W Shaolin okazuje się, że następnego dnia odbędzie się festiwal, na który wpuszczają tylko obywateli Chin. Co za tym idzie nie możemy skorzystać z zarezerwowanego na terenie Shaolin noclegu, bo to po prostu zakazane. Czy właściciel hotelu nas o tym poinformował? Oczywiście, że nie.
Słynny klasztor to jedno, a to co dzieję się w okół klasztoru to drugie. Na terenie Shaolin znajduje się ogromna liczba prywatnych szkół sztuk walki. Większość z nich posiada internaty, przyjmuje już 6-latków i prowadzi codzienny, wielogodzinny i kompleksowy trening sztuk walki, uzupełniony nauczaniem czytania, pisania, literatury i matematyki.
Cały kompleks to tętniący życiem wielki stadion z biegającymi na przemian, wykonującymi układy i ćwiczenia gimnastyczne grupkami adeptów. Atmosfera jest niesamowita!
Absolwenci takich szkół znajdują zatrudnienie przede wszystkim jako instruktorzy sztuk walki, żołnierze jednostek specjalnych, najemni ochroniarze, sportowcy w drużynie narodowej, bądź pracownicy przemysłu filmowego.
Adepci trenują wiele lat, aby móc przedstawić swoje niezwykłe umiejętności widzom. Mnisi są w stanie pokazać rzeczy, które wydają się być na granicy ludzkich możliwości i to jest właśnie ich tajemnica.
BAJECZNE GUILIN
Nigdy wcześniej nie uciekł mi samolot! Teraz już wiem, jakie to uczucie i to już nawet nie chodzi o pieniądze, tylko o stracony czas w oczekiwaniu na następny lot. Czy wiesz, jak ciężko jest kupić bilety na lotnisku w Chinach? Ja wiem – to graniczy z cudem.
Czemu nie zdążyliśmy na lot?
Bo nie wiedzieliśmy, że jeden z większych międzynarodowych dworców kolejowych w Chinach otwierają dopiero o 8:00 rano. Ten, z którego mieliśmy dojechać na lotnisko. Któż by się w ogóle domyślał, że można zamykać na noc dworzec większy niż lotnisko? Nie my.
Guilin to chyba najpiękniejsze miejsce w Chinach! To również pierwsze miejsce, w którym zobaczyliśmy innych obcokrajowców oprócz nas. Poznaje się ich już z daleka po krótkich spodenkach, których Chińczycy nie noszą prawie nigdy.

Czas na chińską herbatę
Wybraliśmy hotel na szczycie góry z widokiem na całe miasteczko. Widok i duży taras się przydał, gdyż 2 dni leżeliśmy w łóżku, (ew. na tarasie) z zatruciem pokarmowym. Ale to nie ważne. Piękno tego miejsca nie jest w stanie zepsuć deszcz, ani ból brzucha.
REJS PO RZECE LI W YANGSHUO
Większość z turystów przybywa jednak do Guilin głównie po to, by odbyć rejs po rzece Li (Lijiang) do położonego kilkadziesiąt kilometrów na południe Yangshuo. Wybrałam się w podróż do Chin głównie dla tego miejsca i nie zawiodłam się.
Po obu stronach rzeki wznoszą się fantazyjne wzgórza, pokryte soczyście zieloną roślinnością. Rzeka żyje. Na bambusowej tratwie, zjeżdżając w wodospadów, pod kolorowym parasolem, pośród kobiet piorących ubrania na brzegu i mężczyzn płynących na połów usłyszałam pytanie „Czy zostaniesz moją żoną?” i powiedziałam TAK.
TARASY RYŻOWE W LONGSHENG
Sto kilometrów od Guilin, w powiecie Longsheng, pośród tarasowych pól ryżowych, leży wioska Longji. Tarasy, na których uprawia się tam ryż sięgają 850 metrów ponad poziom morza i tworzą niezwykłą harmonię wytworu rąk ludzkich i górzystego krajobrazu.
Kobiety z Longji słyną z długich włosów, których nigdy nie ścinają. Za opłatą rozplatają dla turystów zawoje i dumnie prezentują pasma sięgające samej ziemi.
CHIŃSKIE HAWAJE, CZYLI TROPIKALNA WYSPA HAINAN
Nie ważne, czy leżą na plaży, czy wsiadają do autobusu, czy kupują warzywa na straganie. Oni zawsze krzyczą! Dało się to szczególnie zauważyć obserwując „walkę” o miejsce w schowku w samolocie w drodze na wyspę Hainan. A dokładniej do Sanyi – pięknej miejscowości położonej na tropikalnej wyspie nad Morzem Południowochińskim.
To w tym miejscu chcieliśmy spędzić 4 dni leżąc na plaży i broń Boże nie poruszać się z miejsca – aby żadne problemy nie miały do nas dostępu. Nie daliśmy jednak rady leżeć przez 4 dni i wynajęliśmy skuter. Skuter w Chinach traktowany jest jak rower i może jeździć wszędzie – po plaży, po chodniku, w środku budynku, po przejściu dla pieszych. Do tego ostatniego jest wręcz stworzony.
Pojechaliśmy oglądać kamienie. Tak, chińczycy mają swoje ulubione kamienie.. a raczej głazy. Są tak ładne, że postanowili założyć dla nich cały kompleks, za dostęp do którego życzą sobie 50 zł od osoby. Ciekawe, czy wiedzą, że w Tajlandii takie ładne głazy są wszędzie i nikt nie robi z nich pomników?
To było drugiego dnia. Pierwszego wypoczywaliśmy na sztucznej wyspie mieszkając na 31 piętrze najładniejszego hotelu w jakim byłam. Trzeciego dnia próbowaliśmy pływać w morzu. Próbowaliśmy, bo zdechłe ryby, węże i meduzy na każdym kroku nieco nam utrudniały. Jak widać smog to nie wszystko, jest jeszcze zanieczyszczenie wody.
Pobyt bardzo nam umiliły miejscowe trunki dostępne na każdym kroku i mnóstwo restauracji z chińskim jedzeniem. Upewniły mnie one w jednym przekonaniu – chińskie potrawy podawane w „polskich chińczykach” nie mają nic wspólnego z prawdziwym chińskim jedzeniem.

Hamburger z atramentem z kałamarnicy
Można być w Chinach i tęsknić za starym dobrym chińskim żarciem? Można! Mieliśmy cel w każdej nowej miejscowości. Cel dla nas najważniejszy i pierwszorzędny – znaleźć McDonald’s/KFC/Burger King.

Zupa z KFC
SHANGHAI
Po przejażdżce magnetyczną koleją Maglev z prędkością 430 km/h na pendolino już nie spojrzymy. Kolej magnetyczna (kolej na poduszce magnetycznej) porusza się bez styku z torem. Jechaliśmy najdłuższą na świecie trasą takiej kolei – 30 km w 7 minut i 20 sekund.
Przez 3 dni mieszkaliśmy na poddaszu w prawdziwym chińskim mieszkaniu! Ściany przesiąkły zapachem ryb. Nie da się bardziej wczuć w klimat Shanghaju!
Jeden z najsłynniejszych deptaków na świecie z widokiem na Perłę Orientu i nie ma McDonals’s, serio?
Podróż do Chin – INFORMACJE PRAKTYCZNE
WIZA
Wiza jest konieczna, ale nie ma najmniejszego problemu z jej zdobyciem. Do formularza, który można ściągnąć ze strony Ambasady Chin warto dodać potwierdzenie rezerwacji biletu lotniczego i hotelu. Opłata za wydanie wizy to 220 zł. Czekaliśmy na nią tydzień. Nikt nie zadawał nam zbędnych pytań: skąd, dokąd, na ile, po co?
WALUTA
Obowiązująca waluta w całym kraju to yuan (RMB lub w skrócie Y). 1 Y = 0,42 zł
W dużych miastach jest sporo bankomatów, jednak im dalej w głąb kraju tym gorzej. Chcesz wyciągnąć pieniądze z bankomatu – musisz znaleźć Bank of China. Inne mogą ich nie wypłacić. Więc jeśli widzisz Bank of China to nie ważne, czy potrzebujesz gotówki w tym momencie. Warto wyciągnąć pieniądze, bo szybko może nie nadarzyć się taka okazja.
Planujesz podróż do Chin? MAM DLA CIEBIE JESZCZE KILKA WSKAZÓWEK!
– weź ze sobą tabletki na ból brzucha – nie dasz rady ich potem kupić, a będziesz ich potrzebować przynajmniej raz na tydzień; zabierz też maseczkę do oddychania i plastikowe sztućce;
– nie musisz brać dużo ubrań, możesz chodzić tam w piżamie, to bardzo praktyczne;
– nie próbuj uczyć się chińskiego; nawet, gdy będziesz pewny, że wypowiadasz dane słowo dobrze – nie wypowiadasz go dobrze;
– przygotuj się na autografy – będziesz gwiazdą, będą fotki, będzie nagrywanie filmików, jak siedzisz na ławce na parku;
– kiedy wyjdziesz z lotniska i zobaczysz dziecko robiące siusiu na chodniku – to normalnie, nie reaguj;
– chcesz wejść głębiej w ich kulturę? Po każdym wejściu do pojazdu, nie ważne, czy to samochód, samolot, pociąg, czy autobus – zrób sobie selfie;
– nie wdawaj się w kłótnie, jeśli jakiś chińczyk zacznie na Ciebie krzyczeć. On nie krzyczy, on tak mówi;
– zjedz dużo chleba z serem – będziesz za tym tęsknić.
KOSZTY PODRÓŻY
Za miesięczny pobyt w Chinach wliczając 8 przelotów samolotem wydaliśmy 14 tysięcy złotych (7 tysięcy złotych od osoby). Nie oszczędzamy na podróżach, ale nie lubimy też przebywać w samych luksusach.
Spaliśmy w różnych miejscach – od najdroższego hotelu na sztucznej wyspie do najtańszego hostelu w Pekinie. Podróżowaliśmy praktycznie każdym dostępnym środkiem transportu – od samolotu, pociągu, autobusu, skutera, taksówki kończąc na tratwie.
Odpowiadając na pytanie, czy warto wybrać się w podróż do Chin stwierdzam – oczywiście, że tak. To przygoda tak dziwna, a za razem wciągająca i piękna, że nie da się o niej zapomnieć! Przygoda, która uczy walki z trudnościami i cierpliwości, a przede wszystkim otwiera na innych ludzi – mających zupełnie inną kulturę i zachowania, o których można opowiadać bez końca. “Boom” jest tylko na początku. Potem jest tylko łatwiej.
Potrzebujesz konkretów o tym, jak pozyskiwać dochody pasywne? Chcesz wiedzieć, jak to zrobiłam, że kilka razy w roku mogę sobie pozwolić na miesięczną podróż do Azji?
To wszystko znajdziesz w mojej KSIĄŻCE! Zamów online z darmową wysyłką na www.365dowolnosci.getleads.pl/ksiazka
Polub, udostępnij lub zostaw swój komentarz, abym wiedziała, że moja praca nie idzie na marne 🙂
Będzie mi bardzo miło, jeśli odwiedzisz mnie na Facebooku!
Pamiętaj, aby pobrać PREZENT – ebook, z którego dowiesz się więcej na temat finansów osobistych.
Moją misją jest pomoc ludziom w dążeniu do niezależności finansowej, dlatego pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Napisz do mnie na info@365dowolnosci.pl
Wow! Tyle wartościowych informacji. Ma kilku znajomych, którzy byli w Chinach, ale z tego tekstu dowiedziałem się wielu nowych, przydatnych rzeczy. Dziękuję.
[…] Więcej o tym przeciekawym kraju znajdziesz we wpisie „Nasza podróż do Chin. Czy było warto?” […]
Ciekawe spojrzenie na Chiny, szczególnie dla kogoś takiego jak ja kto nigdy tam nie był. Teraz jeszcze bardziej chciałbym tam pojechać. Widać różnicę kulturowe są większe niż by się wydawało 🙂
Zachwyciłam się Malezją a w Chinach nie byłam jeszcze. Dziekuję za wskazówki 🙂
Wspaniale informacje. Bardzo mnie zaskoczyły. Z przyjemnością to przeczytałam
[…] Przejechać się pociągiem jadącym ponad 400 km/h. Done! W Chinach, a dokładnie w Szanghaju. I unosił się nad ziemią. Magia jakaś! Możesz przeczytać o tym tutaj: Nasza podróż do Chin – czy było warto? […]
Wybieram się do chin w formie wycieczki z biura. Czy ktoś z was był na Trasie prezydenckiej ? http://ctpoland.com.pl/wycieczki-do-chin ? Dużo czytam ostatnio o Chinach, przygotowuję się, ogarniam wizę, waluty, samoloty, transport lokalny i hotele. Byłbym wdzięczny za wskazówki czego należy unikać 🙂
Naprawdę super opisany wyjazd – ciekawie i barwnie i naturalnie 😉 powodzenia i udanych jeszcze wielu podróży. ja zamierzam dopiero jechać do Chin napewno ta relacja jest super i skorzystam ze wskazówek.
Pozdrowienia i miłego wszystkiego ;-))